Jak zalęgły nam się w bloku prusaki

prusaki

Pierwszego zobaczyłam na ścianie, tuż przy drzwiach wejściowych: duży, brązowo-rudy, z tymi okropnymi, długimi nogami, którymi przebierał tak szybko, że zdążyłam tylko krzyknąć ze strachu, a jego już nie było. Widziałam, jak wcisnął się za wiszący w przedpokoju obraz i od razu zaczęłam w panice wołać męża. Dla mnie prusaki były najobrzydliwszą rzeczą, jaką można było zobaczyć i ani myślałam sama na nie polować. Mąż jeszcze spał, bo zwykle to ja wstawałam pierwsza, więc obudzony krzykami zwlekł się z łóżka i przyszedł do przedpokoju.

Pierwszy prusak w bloku

– Siedzi za obrazem! – wskazałam palcem nasz portret ślubny i szybko schowałam się w salonie, zerkając tylko ukradkiem. – Zabij go!

– O raaany, Beata, będę dziś przez ciebie nieprzytomny! – stękał.

– Zabij go Antek, bo nie wyjdę z domu, jak tam siedzi! Szybko zanim ucieknie!

Antek sięgnął po leżącego na podłodze klapka, uniósł go do góry, a potem jedną ręką zdjął ze ściany obraz. Prusak od razu zaczął uciekać w inną stronę, a ja znowu zaczęłam krzyczeć.

– Cicho, już go…– jęknął mąż i w tym samym momencie klapkiem rozpłaszczył insekta na ścianie. – Zabijam. – dodał.

Resztki okropnego karalucha spadły na podłogę, a ja jeszcze bardziej się cofnęłam. Antek sięgnął po jakąś chusteczkę, pozbierał wszystko i poszedł wyrzucić do kosza.

– Należy mi się za to kawa – powiedział, mijając mnie po drodze.

– Kawę zrobię, ale myślę kochanie, że mamy poważny problem…

– Jaki problem?

– Karaluchy! Ty wiesz, że jak się w domu zobaczy jednego, to na pewno jest ich już cała rodzina? – odparłam, idąc za nim.

Weszłam do kuchni, nastawiłam ekspres na kawę, a mąż, ciągle jeszcze zaspany, usiadł na krześle.

– Dla ciebie wszystkie wytłukę – sapnął. – Tylko nie budź mnie z samego rana, błagam.

– Nie rozumiesz – pokręciłam głową. – Mamy w domu inwazję tego obrzydlistwa. Będzie trzeba zrobić pryskanie i to nie tylko u nas, a w całej klatce schodowej, każde mieszkanie.

– Co?

Inwazja prusaków – co robić?

– One się przemieszczają z mieszkania do mieszkania. – wyjaśniłam. – Jak są u nas, to rozmnożyły się już albo na dole, u Kownackich, albo u góry, u Grzesiaków. I będą się mnożyć jak szalone.

– Czy ty trochę nie przesadzasz? Jeden prusak, a chcesz biegać o ludziach i namawiać wszystkich do trucia mieszkania chemią?? – Antek zrobił wielkie oczy.

– Dokładnie tak. Zacznę zaraz po pracy.

– O Jezu… – jęknął. – Ja w tym nie biorę udziału. Pewnie jeden robal pobłądził, a ty zrobisz chryję na całą klatkę.

Nie zamierzałam słuchać męża, bo co jak co, ale o prusakach trochę wiedziałam. W mieszkaniu rodziców, jeszcze przed naszym ślubem ciągle się z tym paskudztwem walczyło. I nie pomagało nic poza chemią. Nic!

Prusaki u sąsiadów – wspólne pryskanie

Tego samego dnia, zaraz po powrocie z pracy, zaczęłam chodzić po sąsiadach i namawiać wszystkich na oprysk. Jak się zrobi wszędzie jednocześnie, to nie dość, że problem uda się rozwiązać od ręki, to jeszcze wyjdzie taniej. Niestety, sąsiedzi nie podzielali zachwytu nad moim pomysłem. Grzesiakowa powiedziała, że u niej jest czysto i że musze sprzątać, to nie będę mieć robali. Kownacki uznał, że u niego problemu nie ma, ale zanim zamknął mi drzwi przed nosem, palcem rozgniótł karalucha na własnej ścianie! Myślałam, że nie zapanuję nad odruchem wymiotnym, no co za ludzie. Byłam wściekła.

Po dwóch kolejnych dniach, kiedy znów znajdowałam z rana prusaki – dwa w kuchni, jak tylko włączyłam światło i trzy w łazience, miałam dość. Mąż owszem, zabijał je, ale przecież to nic nie dawało, bo kolejne już się gdzieś chowały. Trzeciego dnia nie wytrzymałam.

– Wyprowadzam się do mamy – oznajmiłam mu z rana. – Jadę do niej po pracy i wrócę, jak rozwiążesz problemem robali.

– Co? Chyba żartujesz? – Antek zmarszczył czoło, a potem parsknął śmiechem. – Uciekasz przed prusakami do mamusi?

– Owszem, skoro nie mam męża, który porozmawia z sąsiadami jak dorosły człowiek.

– Słucham? – Po jego minie widziałam, że się obruszył.

– Antek, jak się brzydzę karaluchów, chodzę niewyspana, bo cały czas o nich myślę, a ty jak zwykle lekceważysz problem. – wyjaśniłam. – Dogadaj się z sąsiadami, zamów pryskanie, zrób coś. Dlaczego to ja muszę wiecznie wszystko załatwiać? Jesteś facetem, więc mógłbyś pomóc.

Nie wiem, czy mężowi zrobiło się głupio, czy nie, ale jak powiedziałam, tak zrobiłam. Po pracy pojechałam prosto do mamy. Antek nie odezwał się przez dwa dni, ale nie zamierzałam z tego powodu wracać. Wysłałam mu sms-a z pytaniem, czy załatwione. W odpowiedzi napisał „Jeszcze nie, urabiam Kownackiego”. To trochę podniosło mnie na duchu, zawsze to jakiś sygnał, że coś się w sprawie działo.

Po czterech dniach mąż zadzwonił, pytając czy może wpaść na obiad. Wtedy poczułam, że mu mnie brakuje. Trochę przykro, że z powodu braku dobrego jedzenia, ale cóż… Oczywiście odmówiłam. Wyjaśniłam mu, że idę z mamą do jej przyjaciółki i niestety nas nie będzie. Obiadu też nie.

Wreszcie sukces – będzie oprysk na prusaki!

Po tygodniu, kiedy z jednej strony cały czas miałam nadzieję, że załatwi sprawę pryskania, a z drugiej tęskniłam za nim i byłam zła, ktoś zapukał do drzwi domu mojej mamy. Podeszłam do wizjera i zerknęłam. To był Antek.

– Co się stało? – spytałam, otwierając drzwi.

– Ogarnąłem pryskanie – odparł cały z siebie zadowolony. – Dziś je robią, więc śpię tutaj. – oznajmił. – Tam trzeba jeden dzień poczekać, żeby chemia wywietrzała.

– Mówisz serio?

– Tak! – potwierdził, a jego mina znaczyła, że nie kłamał.

– Jak przekonałeś Kownackiego? – spytałam, przypominając sobie jak ja próbowałam i jak mężczyzna na moich oczach zabił palcem prusaka w swoim mieszkaniu.

– Hmm… – Mąż stęknął jakoś niewyraźnie. – Był bardzo oporny.

– No więc?

– Zapłaciłem za niego i wynająłem mu hotel na dziś. Sześćset złotych… – Rozłożył ramiona.

– O Boże

– Nie dało się inaczej, ten typ w ogóle nie widział problemu.

Westchnęłam, stwierdzając, że to i tak cud, że się udało. Weszliśmy do kuchni i usiedliśmy przy stole, ale po minie Antka widziałam, że jest coś jeszcze.

– No mów, przecież widzę, że to nie wszystko.

– Oj no… – Machnął ręką.

– Mów.

– Zbierałem na naszą rocznicę – przyznał. – Chciałem cię zabrać do spa, a za to połowa pieniędzy poszła na tego gościa. Zły trochę jestem.

Zaniemówiłam, bo tego się nie spodziewałam. Zwykle rocznice spędzaliśmy na kolacji przy świecach, w jakiejś wybranej przez męża restauracji. Żadnych luksusów, żadnego spa. Jakoś tak miło mi się zrobiło, że pomyślał o czymś innym. Podeszłam do niego i mocno go przytuliłam.

– Mama dała mi siedemset złotych na oprysk, jeśli tobie nie uda się tego załatwić – powiedziałam.

– Co?

– Wrzucimy to do tej twojej puli na Spa.

Mąż spojrzał na mnie, a potem się uśmiechnął.

– Jednak ta twoja ucieczka do mamusi miała sens – parsknął. – Jesteśmy stówę do przodu!

Mimowolnie zaczęłam się śmiać, bo miał rację, ale i wyjątkowo szybko kalkulował. W każdym razie za jednym zamachem pozbyliśmy się z domu prusaków, cała klatka schodowa też była czysta, nie wydaliśmy na to nic, mąż wreszcie coś załatwił i jeszcze ja dowiedziałam się, że za miesiąc ruszam z nim do SPA. Lepiej być nie mogło!

Historia nadesłana przez czytelniczkę

(Visited 33 times, 1 visits today)